Tubet 2010 - w końcu w Pekinie

Kiedy nie można zasnąć, liczy się podobno barany. Ja jak te baran, liczę zawsze w samolocie starty i lądowania. 28 startów 
i szczęśliwie tyle samo lądowań. Niestety, podobnie jak z baranami, w żaden sposó zasnąć nie mogłem. “Dzięki” temu mój organizm odmówił posłuszeństwa i w Moskwie jakimś cudem obudziłem z niekontrolowanej drzemki na 15minut przed odlotem samolotu. Zdążyłem, ale było już delikatnie stresująco.


Po 7h lotu trafiłem w końcu do Pekinu. Jest 3:45 rano, 12 września - przyjdzie mi jeszcze poczekać 3h na autobus do centrum. Na szczęście na lotnisku jest pakiet 5h Internetu za darmo - wystarzy przytknąć paszport do odpowiedniej maszyny, która skanuje kod, by dostać hasło i login. Dzięki uprzejmości pewnej Chinki, która udostępniła mi swów login i hasło, piszę właśnie te kilka słów.

W Pekinie będę zaledwie 20h więc korzystając z okazji chciałbym zobaczyć plac Tian anmen. Wieczorem o 7:30 mam spotkanie z Miss Helen, która przekaże mi bilety i pozwolenia do Tybetu. Spotkanie jest w hotelu obok zachodniego dworca kolejowego, więc daleko do stacji mieć nie będę. Pekin jest wielki (podobno, bo na razie utknąłem na lotnisku), więc w ramach low budget travel siedzę i czekam na tani autobus. Przed wejściem do pociągu podpisuje się podobno dokument, w którym stwierdzam, że jestem zdrowyi mogę przebywać na dyżych wysokościach. Jak to wygląda w praktyce dowiecie się już wkrótce z relacji z Lhasy. 

Using Format