Tybet 2010 - dzikie psy

Na poczatek przesylam zalegle zdjecie z Potala Palace, ktore podczas mojej krotkiej choroby musialo poczekac na wykonanie kilka  kolejnych

W koncu udalo mi sie wyjechac z Lhasy. Nie powiem, miasto to nie przekonalo mnie do siebie. Obawiajac sie kolejnych rozczarowan, z dusza na ramieniu ale juz w pelni zdrowy, ruszylem do Namtso Lake. Coz to za inny klimat! Z dala od zgielku miasta, pedzacych pojazdow, swidrujacych uszy klaksonow. Tylko cisza. Cisza smagana jedynie wiatrem, szybkimi burzami i… ujadaniem psow.<br><br> Tak, psow w Tybecie jest naprawde duzo. Z ta uwaga, ze w porownaniu do naszych pupili, sa to psy dzikie, zniszczone chorobami. Za dnia snuja sie jak otepiale lub chowaja w cieniu przed sloncem. Wydaja sie ledwo dychac. Kiedy tylko jednak pojawi sie odpowiednia pora, ruszaja na lowy. Dzienna obojetnosc mija, noca przeradzaja sie w dzikie bestie, ktorym schodza z drogi nawet najbardziej twardzi. Kiedy czlowiek juz spi, walcza miedzy soba o trudno zdobyte pozywienie. Nie sa to zadne rarytasy - najczesciej szukaja po smietnikach, toaletach, czasem wyciagna cos z samochodu nieuwaznego kierowcy lub czekaja na ochlapy z zaplecza kuchni. Zamkniety noca w jednym z wielu kontenerow sypialnianych nad jeziorem Namtso Lake, cieszylem sie ta bezpieczna kryjowka. Tylko raz wystraszylem sie na dobre, kiedy kucajac nad jedna z dziur przeznaczonych na potrzeby toaletowe, zdazylem zobaczyc na stosie wszelkiego rodzaju odchodow i smieci lezacego psa, szukajacego pozywienia, skamlacego na widok mojego bialego tylka. Szybko opuscilem to miejsce, nie konczac co zaczac chcialem bowiem tak odrazajacego widoku dawno nie widzialem.

Jednak grozniejsze od warkniecia czy ugryzienia sa choroby, ktore te dzikie zwierzeta moga przenosic. Nigdy nie widzialem chodzacych zombi, a tym bardziej w psim wydaniu. Tuz obok naszego samochodu przechodzil pies. Ledwo wloczyl nogami, kazdy psi krok jakby sprawial mu bol. Z jego bokow wisialy kawalki skory spod ktorej wyzieraly otwarte rany, wciaz na nowo ropiejace i gnijace. Resztki siersci pokryte byly poprzyczepianymi pasozytami. Od ogona po szyje pies ten i wiele innych to marny widok, ktorego lepiej unikac jak ognia.

Dach Swiata i problemy z oddychaniem

Jak przystoi na Dach Swiata, w Tybecie jest wysoko. Wzglednie, poniewaz na ludziach tutaj zyjacych, wysokosc 3600 metrow nad poziomem morza nie robi zadnego wrazenia. Dla nich to stan zerowy, jak dla nas wysokosc na plazy w Lukecinie. Podobno  Tybetanczycy posiadaja specjalny gen, ktory umozliwia im normalne funkcjonowanie na wysokosciach, ktore dla ludzi z nizin sa nie do wytrzymania. Przynajmniej na jakis czas, poniewaz zdolnosc aklimatyzacyjna dziala przystosowujaca takze na nas. Zawartosc tlenu na 4500m drastycznie spada, co czuc nie tylko przy wysilku ale takze przy czasowym lapaniu powietrza glebszym oddechem. Zdecydowanie brakuje tutaj tlenu. Lapie sie na tym, ze po przejsciu 10 stopni schodow z ledwoscia lapie oddech a serce bije jak oszalale. Wazna jest aklimatyzacja, ktora przecwiczylem w Peru a ktora tym razem nie byla tak bolesna. W ciagu jednego dnia nie powinno sie zmieniac wysokosci wiecej niz o 1200 metrow. Biorac pod uwage, ze Lhasa lezy na ponad 3600 metrow, poruszajac sie szlakami turystycznymi jestesmy w stanie to utrzymac. Gorzej, gdy w ciagu jednego dnia drastycznie naruszymy granice wysokosci. Pojawiaja sie nudnosci, bole brzucha, glowy oraz wymioty. Nic przyjemnego.

Jezioro, ktore przyprawia o brak tlenu i zachwyt w glowie

Nie bede opisywac zachwytow nad widokami, ktore tutaj mozna zastac. Nawet minialna wrazliwosc na piekno przyrody wprowadzi w zachwyt kazdego. Jednym z takich miejsc jest Namtso Lake, ktore polozone jest najwyzej na swiecie sposrod wszystkich jezior. Polozone na wysokosci 4716m n.p.m w jezyku Tybetanskim oznacza tyle co niebianskie jezioro. Namtso jest jeziorem slonym i jest jendym z trzech najwiekszych swietych jezior w Tybecie. Tyle przeczytalem z biletu, ktory za 120 RMB dostarczyl mi mily jegomosc z budki strazniczej. Klimat na tej wysokosci jest surowy i takie same sa warunki noclegowe. Tuz nad jeziorem znajduje sie wielki plac ziemi, otoczony kontenerami, ktore sluza za sklepy, noclegownie, kuchnie i restauracje. A wszystko to tylko po to, zeby zadowolic kolejnych turystow. W poblizu brzegow jeziora znajduje sie wiele jaskin, ktore mieszkajacym tam Tybetanczykom sluza za swiatynie i schronienie. Naturalne klasztory maja swoj niepowtarzalny klimat wewnatrz, rownie surowy jak spalone sloncem policzki mieszkancow, zaczerwienione i poszarpane od wiatru.

Znalezc swoj Tybet

Obawialem sie w trakcie tej podrozy, ze utkne gdzies w “cepeliach” kultury. Nic z tego. Wystarczylo tylko ruszyc sie z Lhasy by odkryc Tybet taki, jaki wielu przyjezdzajacych tutaj turystow nigdy nie znajdzie. No bo i po co jechac taki kawal drogi bezdrozami, przez rzeki, kamienie, bloto, urwiska, laki i pola. Bez prysznica, biezacej wody, toalety i cieplego lozka. Fakt, poza Lhasa tego nie ma. Tak samo jak trudno spotkac dziennie chocby jednego turyste. Wiekszosc przyjezdzajacych do Tybetu albo maja czas oraniczony kosztami albo chca tylko zaliczyc Potala Palace. Jedni i drudzy tracac bardzo wiele probuja zyskac angazujac sie w krotkotwale zapalony ogien pomocy dla Tybetanczykow. Tylko jak pomagac nie rozumiejac nic a nic z tego co sie widzialo podczas tych 2-3 dni w Tybecie? Nurtowalo mnie to od samego poczatku - czy ja takze przejde swojego rodzaju katharsis po wizycie tutaj? Czy jest to tylko kwestia mody, w ktora warto sie przystroic przy okazji kolejnych opowiesci o podrozy do Tybetu? Odpowiedzi na te pytania oraz zapewne kolejne pojawia sie na pewno wkrotce.

Klasztorow w Tybecie nie pozostalo za wiele. Wiekszosc zostala zniszczona. Te ktore zostaly sa na oficjalnej mapie turystycznej i mozna je odwiedzac. Oczywiscie za oplata. A ta rozni sie w zaleznosci od wielkosci klasztoru (maly klasztor - licha zaplata) i odleglosci od Lhasy. Rzecz jasna w Lhasa sa najdrozsze bilety. Dlatego bardzo sie ucieszylem na male klasztory - bo i oplata niska i klimat daleki od miastowego - takim np. klasztorem byl Reting Monastery. Ponad 900 lathistorii i zaledwie kilku mnichow. Podobnie bylo z innymi klasztorami. W kazdym z nich mieszkalo kiedys po kilka, kilkadziesiat tysiecy mnichow. Dzisiaj pozostalo w nich zaledwie garstka. Jednak to co najbardziej uderza w tych miejscach to  klimat miejsca. Najczesciej sa to budowle na wysokich zboczach gor, z malowniczym widokiem na doliny. Takie sa np. Ganden Monastery i Drigun Thel Monastery. Niestety wiele z klasztorow zostalo zniszczonych, ja np. assembly hall w Reting Monastery (zdjecie ponizej).

Tybet to nie tylko wspaniale dziela sztuki czy okazale klasztory. Na calym swiecie o kraju najwiecej mowia ich mieszkancy. To przez ich pryzmat oceniamy czy dany kraj nam sie podoba czy nie. Zdziwily mnie dwie sprawy. Pierwsza to mnisi. Sa tak surowi jak klimat w jakim zyja. Daleko im (a moze odwrotnie) do birmanskich mnichow. Uderzaja w oczy pieniadze brane za bilety zamiast dobrowolne datki. Uderzaja banknoty liczone przez mnichow, ktore byly wetkniete w tysiace posazkow Buddy przez kolejnych turystow. W koncu uderza brak serdecznosci i otwarosci, tak dobrze mi znany z Birmy. Druga sprawa to zwykli mieszkancy kraju. Przez ostatnie kilka dni zderzylem sie z ludzmi z miasta i ze wsi. Zarowno jedna jak i druga grupa nie byla w jakis specjalny sposob przygaszona (tutaj kolejne porownanie z Birmanczykami, ktorzy w oczach mieli strach i smutek). Wytlumaczyl mi to jeden Tybetanczyk, ktory stwierdzil, ze majac rozum i serce ciesza sie zyciem a wszelkie inne sprawy rozwiaza sie w przyszlosci. Rzeczywiscie, radosc na ustach Tybetanczykow moze byc mylaca.

O jeleniu i smierci, ktore spotkalem po drodze

Dawno nie bylem tak zaskoczony jak wizyta w Reting Monastery. Otoz wyobrazcie sobie, ze w klasztorze, uwiazany gruba lina do szyji a drugim jej koncem do slupa elektrycznego, lezal sobie jelen. Prawdziwy, z porozem rozrosnietym na metr w kazda strone, wielki jak kon. Zamurowalo mnie, bo nigdy nie stalem ot tak sobie od zywego jelenia, nie w zoo, na 5 metrow. Ten zas lezal sobie spokojnie niczym domowy pies i czekal na mnicha, ktory wkrotce mial go wypuscic na lake.

W Tybecie smierc jest blisko czlowieka. Zdawaloby sie, ze nie jest to temat tabu jak w Polsce. Po drodze do klasztoru zdarzyl sie wypadek. Wyrabana na zboczu gory droga, nie wytrzymala pod ciezarem ladunku przyczepy i zarwala sie. Zdarzylo sie to kilka godzin przed naszym przejazdem. Pomimo tego, na miejscu nie bylo wciaz zadnych ekip ratownicznych a cialo kierowcy nadal tkwilo zamkniete w kabinie. Przyjerzelismy sie sprawie. Okazalo sie, ze mur podtrzymujacy droge runal. Wraz z nim czesc pobocza i asfaltu, na ktorym widac bylo slady opon, nienaturalnie przeciagnietych do urwiska zamiast na wprost jezdni. Przyczepa runela ciagnac za soba kabine a w niej uwiezionego kierowce. Ciezarowka lezala 30 metrow ponizej, zalewana woda rzeki jak kolejne glazy. U gory urwiska stali jedynie gapie. Glosno komentowali, analizowali slady, rzucali kamieniami do rzeki jakby chcieli sprawdzic czy to naprawde tak wysoko. Nie bylo policji, nikt nie sprawdzil czy ta waska droga nadal nadaje sie do jazdy, nikt nie ogrodzil miejsca wypadku. Zostalismy tam po 10 minutach tylko my - kierowca, przewodnik i ja. A takze kilkanascie kamieni ustwionych na drodze przez przezornego gapia, ktore wyznaczyly nowe pobocze jezdni. <br><br>Tego dnia czekalo mnie jeszcze jedno doswiadczenie. W jednym z klasztorow zobaczylem cztery drewniane skrzynie, mniej wiecej metrowej dlugosci kazda. Przy kazdej z nich ustawione byly kadzidelka. Tziri, moj przewodnik, powiedzial, ze w tych skrzyniach sa zwloki czterech zmarlych. A na potwierdzenie swych slow pokazal mi kilka metrow dalej przykryte cialo, wystajace niedbale spoza duzej, czarnej kotary, oddzielajcej miejsce na zwloki od dziedzinca. Bylem w szoku. Najpierw kierowca ciezarowki, teraz cztery ciala tuz kolo mnie. Zaczalem drazyc temat. Jak to mozliwe, ze w skrzyniach sa ciala skoro sa one dwa razy krotsze niz cialo przecietnego czlowieka? Odpowiedz byla masakryczna. Cialo zmarlego czlowieka nie jest chowane w ziemi. Cwiartuje sie je i wklada nastepnie do skrzyn. Ladunek ten wynoszony jest na wzgorza (tak bylo w tym klasztorze). Tam otwiera sie skrzynie i wyrzuca czesci ciala, ktore staja sie pozywieniem dla sepow. Ponownie pewien Tybetanczyk probowal mi wytlumaczyc ten proces, wynikajacy z kultury i religii. Jezeli dobrze zrozumialem (nie mam mozliwosci sprawdzenia teraz), cialo czlowieka nie jest chowane w ziemi, zeby jej nie skazic nie tyle bakteriologicznie co duchowo. I tak zmarli sa wrzucani do wody na pozarcie rybom lub wyrzucani na wzgorzach jako pozywienie dla ptakow. Te zjadajac szczatki ludzkie przejmuja wszystkie jego negatywne emocje, nie szkodzac energii ziemi. Mniej wiecej tak to wyglada, postaram sie wiecej o tym napisac po powrocie jak tylko znajde odpowiednie informacje.

Dalsza czesc podrozy

Na koniec przesylam kilka zdjec z roznych zakatkow tego ciekawego kraju. Mam nadzieje, ze to wywabi Was ze smutnych klimatow powyzej. Obecnie jestem w Lhasa, gdzie spedze tylko jedna noc. Jutro, tj. 22.09.2010 wyruszam w kierunku zachodnim, by po pieciu dniach dotrzec do granicy z Nepalem. Nie wiem jaka bedzie mozliwosc “nadawania” z tych miejsc, wiec w razie czego kolejny wpis bedzie juz z Katmandu (najpozniej 28.09.2010). Caly czas staram sie opanowac sprzet jaki dostalem z Canona. Czuje sie jak trener Dream Team z ‘92 roku, ktorego jedynym zmartwieniem bylo to, zeby zadna z jego gwiazd nie siedziala za dlugo na lawce. Tak jest tez z obiektywami - szesc wysokiej jakosci szkiel wprawadza niezly zamet. Po chwilowym roztargnieniu wydaje sie, ze wrocilem na wlasciwe tory i teraz zdjecia to nie presja a znowu fajna zabawa, wzbogacona o filmy, ktorych nagralem z pewnym planem kilkadziesiat. Pozdrawiam serdecznie!

Using Format